Zaczynam
od relacji z wystawy w Muzeum Narodowym w Krakowie, bo cytat Asai Ryõi (1612-1691) z książki „Ukiyo monogatari” (Opowieści przepływającego
świata) będący mottem, objaśnieniem, credo wystawy -pasuje do życia, jakie
przypadło nam realizować w "Babim Lecie" tu
i
teraz…
„Żyjąc
tylko przez chwilę, oddajemy się radości podziwiania księżyca, śniegu,
kwitnienia wiśni i liści klonu, śpiewając pieśni, pijąc wino
i
zatracając się w przemijaniu, przepływaniu, nie dbając o pospolitość, która zagląda nam w twarz; omijamy przeszkody tak,
jak tykwa unoszona z prądem rzeki – to właśnie nazywamy ukiyo”.
Dla mnie ta nietrwałość świata, ulotność to
także „Okamgnienie” St. Lema
i „Nieznośna lekkość bytu” Milana Kundery. Cytat przepisuję z katalogu wystawy za kuratorką i autorką w jednej osobie Beatą Romanowicz. Spoglądam na zespół realizujący wystawę – to kilkadziesiąt nazwisk. Chyba w dwóch albo trzech salach wyeksponowano kolekcję grafik gromadzoną przez 130 lat. Na zasadniczy kształt tego zbioru wpłynęła donacja Feliksa Jasieńskiego z 1920 roku. Oczarowanie, zaciekawienie to uczucia ,jakim dałyśmy się ponieść. Kobieta (jap. Onna) jest bohaterką większości grafik. Jest jeszcze kobieta „inaczej” czyli Omnagata – to aktorzy grający role kobiet, uwielbiani i utrwalani w siedemnastowiecznych rycinach, tak jak piękne kobiety (jap. Bijinga). Drzeworyty były wówczas najpopularniejszym rodzajem sztuki czymś na podobieństwo współczesnego plakatu. Dawały możliwość nieustannego obcowania z niedostępnymi kobietami świata mieszczańskiego, kurtyzanami z domów uciech, aktorami. Pośród wielu nazwisk drzeworytników, pojawiają się wybitni, m.in. Hokusai Katsushika
i Kitagawa Utamaro. Wystawa zrobiła na nas miłe wrażenie. Pod każdą ryciną wyczerpujące objaśnienia XVII – wiecznego ideału piękna, popularnego w Japonii, ówczesnych obyczajów, poprzetykane wierszami i ekspozycjami przedmiotów użytku codziennego. Przesuwałyśmy się w takt snujących się dźwięków shamisenu, śpiewu charakterystycznego dla Teatru Nõ. Za dyskretnie usytuowanym wejściem znalazły się grafiki erotyczne (Shunga) – ich dosłowność wywołuje rumieniec ale nie zniechęca do oglądania .Ukradkiem obserwuję grupę studentów z notesami w skupieniu słuchających objaśnień jakiejś kobiety. Po półtoragodzinnej wędrówce, oddajemy się uczcie współbytowania, spożywania i rozmowy w kilkuosobowym gronie koleżanek.
i „Nieznośna lekkość bytu” Milana Kundery. Cytat przepisuję z katalogu wystawy za kuratorką i autorką w jednej osobie Beatą Romanowicz. Spoglądam na zespół realizujący wystawę – to kilkadziesiąt nazwisk. Chyba w dwóch albo trzech salach wyeksponowano kolekcję grafik gromadzoną przez 130 lat. Na zasadniczy kształt tego zbioru wpłynęła donacja Feliksa Jasieńskiego z 1920 roku. Oczarowanie, zaciekawienie to uczucia ,jakim dałyśmy się ponieść. Kobieta (jap. Onna) jest bohaterką większości grafik. Jest jeszcze kobieta „inaczej” czyli Omnagata – to aktorzy grający role kobiet, uwielbiani i utrwalani w siedemnastowiecznych rycinach, tak jak piękne kobiety (jap. Bijinga). Drzeworyty były wówczas najpopularniejszym rodzajem sztuki czymś na podobieństwo współczesnego plakatu. Dawały możliwość nieustannego obcowania z niedostępnymi kobietami świata mieszczańskiego, kurtyzanami z domów uciech, aktorami. Pośród wielu nazwisk drzeworytników, pojawiają się wybitni, m.in. Hokusai Katsushika
i Kitagawa Utamaro. Wystawa zrobiła na nas miłe wrażenie. Pod każdą ryciną wyczerpujące objaśnienia XVII – wiecznego ideału piękna, popularnego w Japonii, ówczesnych obyczajów, poprzetykane wierszami i ekspozycjami przedmiotów użytku codziennego. Przesuwałyśmy się w takt snujących się dźwięków shamisenu, śpiewu charakterystycznego dla Teatru Nõ. Za dyskretnie usytuowanym wejściem znalazły się grafiki erotyczne (Shunga) – ich dosłowność wywołuje rumieniec ale nie zniechęca do oglądania .Ukradkiem obserwuję grupę studentów z notesami w skupieniu słuchających objaśnień jakiejś kobiety. Po półtoragodzinnej wędrówce, oddajemy się uczcie współbytowania, spożywania i rozmowy w kilkuosobowym gronie koleżanek.
ten świat miniony wpisuje się w nasze uczucia przemijalności...
i tu pasuje mi wiersz Haliny Poświatowskiej...
Ja minę...
Ty miniesz...
On minie...
Mijamy... Mijamy...
[...] pięknie zanucony przez Magdę Umer...
stąd zachwyt nad przemijaniem obrazów za oknem... ale o tym już za chwilę...
Lubię jak opowiadasz, piękne kimono, kolor obłędny!
OdpowiedzUsuńDzięki. Ja uwielbiam, jak pisząc zmuszasz do wspięcia się na palce... a kimono faktycznie pełne gorących kolorów. To bardzo zdobiący ubiór, można się było pod nim ukryć, reszty dopełniał puder i milczenie...
OdpowiedzUsuńTak, te wszystkie rytualy sa niezwykle inspirujace
Usuń