lecimy coraz wyżej...
Wszędzie rozchodzi się zapach bayerische wurst i piwa. Słychać muzykę. Gwar. Uwielbiam świętujących Bawarczyków, za ich radość i regionalne stroje.
Zwłaszcza spodnie bawarskie z delikatnej zamszowej skóry, niekiedy bogato haftowane lub ozdobnie przeszywane.
Noszą je młodzi i starzy mężczyźni, ale widziałam również dziewczęta. Nawet wpadamy do specjalnego sklepu po takowe dla Ewy, ale tym razem rezygnujemy - cena nas odstrasza. Kupujemy lody i z zachwytem, podziwiamy jakąś grupę tancerzy, którzy ubrani tak jak przechodnie (nie wyróżniając się niczym) tańczą perfekcyjnie tango. Co za uczta...mogłybyśmy tak siedzieć całą noc. Dzień wcześniej podziwiałam na tej samej scenie klasyczne tańce bawarskie. Następnego dnia rwiemy co "rower wyskoczy" nad Dunaj. Pokazuję Ewie urokliwe miejsca. Później odwiedzamy salon Mini Morrisa, gdzie Ewa dosiada co fajniejsze modele. Ja robię to samo dosiadając skutery Vespa. Najpiękniejsza to oczywiście blue.
Kolejny dzień i kolejne miasto. Tym razem wpadamy do Heidelbergu.
Rzeźba Pawiana na bulwarze nad rzeką Neckar
rzeka Neckar
na Alte Brucke (Stary Most)
Zatrzymujemy się u Karin i Sylwii, dziewczyn, które niedawno wzięły ślub.
z Sylwią i jej tatą
Sylwia, tata & Karin
Ewa z Karin w parku na małej rundzie ping-ponga
Jedziemy rowerami na koncert Kammerphilharmonie Mannheim z Chorfest Baden z okazji 500 lecia Reformacji ( na Universitatsplatz). Mamy zaszczyt posłuchać "Messiaha" Georga Friedricha Haendla.
dziewczyny przed koncertem z białym winem...
sopranistka
Ruszamy dalej. Przed nami Luxembourg, miasto gdzie zadomowili się Marek i Alexandra, moje dzieciaki. Poznajemy miasto - państwo, gdzie każdego dnia przyjeżdża do pracy 157 tys. ludzi z Francji, Belgii i Niemiec (wikipedia). Ma tu swoją siedzibę, część Parlamentu Europejskiego i rzeczywiście, na ulicy dominują garnitury i eleganckie ubiory. To piękne i pełne zabytków miasto zanurzone w kotlinie wśród gór nad rzeką Alzette. Ograniczamy się do Starego Miasta. Strome zjazdy i ostre zakręty przerażają, ale mój osobisty "rajdowiec" radzi sobie fantastycznie.
dawne mury obronne
Alzette
znowu na wieży widokowej
Most Adolfe Breck z 1900 r.
Katedra Notre Dame (1613)
Pałac Wielkich Książąt
Kazamaty Petrusse
Popijamy wino przed restauracją "Vins Fins" i mamy zaszczyt być obsłużone przez samego właściciela. (To miejsce pracy Marka)
Wieczorem idziemy obok na koncert bluesowy w Barze Liquid , w którym z kolei pracuje Alexandra. Tam też poznajemy szefa lokalu. Wypijamy morze drinków...
Lądujemy w nowym domu dzieciaków w Arlon (Belgia).
Jemy pierwszy raz przegrzebki, przyrządzone przez Marka. Degustujemy też przysmaki na lokalnym targu. Śpimy zaskarbiając sobie sympatię ich psów, Whapi'ego i Cheyenny, które włażą nam do łóżka... :) Wracamy wyposażone w najlepsze lokalne piwo i normandzką zupę przyrządzoną przez Alexandrę wg receptury jej Babci z Normandii. Mamy pyszny gorący obiad w drodze do Polski.
.
Kolejne, choć zbyt krótkie fantastyczne "wakacje". Dzięki za opis i wyeksponowanie tego co nie może ulec zapomnieniu...
OdpowiedzUsuń:*
OdpowiedzUsuńCześć :) piękne wakacje, lubię na Was patrzeć :) do kolejnego postu nie mogę dodać komentarza. Świetna ścieżka Ewo, jestem pod wrażeniem. Kwiatów również, marzę o białych hortensjach. Jesteście wspaniałe :) uściski
OdpowiedzUsuńHej, były krótkie, ale intensywne :) Ja też robiłam ścieżkę... a z tym postem miałam kłopoty (zawsze tak jest jak piszę gdzie indziej i wklejam, wszystko się rozjeżdża...) A białe hortensje tak chciałabym Ci podarować... Pozdrawiamy obie :)
OdpowiedzUsuń