Iraklii opowiada o jednej z największych ikon...
i bukiet pięknych kosmosów pod ikona
cedry płaczące
( również wpisane na listę UNESCO), widokiem na łaźnie miejskie
i mosty.
Pomnik Matki Gruzji
Most Pokoju
Pomnik króla Wachtanga Gorgasali
w głębi łaźnie miejskie
Wieczorem oddajemy się prawdziwej gruzińskiej uczcie w restauracji . Jest pioruńsko głośno, tańce gruzińskie, później nasze międzynarodowe - tańczymy z Gruzinami, Żydami, Arabami orkiestra gra na przemian znane utwory wszystkich nacji. Drzemy się na całe gardło w drodze do hotelu... "Batumi, ech Batumi, herbaciane pola Batumi..." i " Czy czuje pani czaczę, czy czaczę pani zna ?, ja pani wytłumaczę skąd czcza ta..." Iraklii i Grigorij (kierowca) się zaśmiewają...
Kolejnego dnia ruszamy w Kaukaz Wysoki tzw. Gruzińską Drogą Wojenną - najpierw w dolinie rzeki Mtkwari (Kury) a z czasem coraz wyżej aż do Przełęczy Krzyżowej (2379 m.n.p.m.). Z jednej strony przepaść z drugiej góry, nieziemskie malownicze krajobrazy i nieustanne serpentyny. Tym razem nie wytrzymuję. Mam silne dławienie w klatce piersiowej i ból rozległy, opasujący nie do zniesienia, łapię powietrze....robię wszystko by nie przerywać wycieczki. Przyjaciółka ratuje mnie jakąś tabletką, coaxil czy coś... Jest lepiej...
To chyba reakcja na gwałtowne zmiany wysokości. Zatrzymujemy się wysoko ponad widłami rzek Mtkwari i Aragwi, skąd podziwiamy panoramę najstarszego miasta Mcchety - niegdyś stolicy Królestwa Iberii (wpisanego również na światową listę dziedzictwa kultury UNESCO). W centrum wyróżnia się katedra Swetis Cchoweli (Drzewo Życia)z XI w. miejsca koronacji i pochówku władców Gruzji. Jedziemy do niej. Kolejny punkt widokowy na wzgórzu
przy bazylice Dżwari (Krzyż) z XVI w.
groby jeńców niemieckich (budowniczych drogi)
MCCHETA z świątynią Sweti Cchoweli
kvevri - kadzie na wino
Zmierzamy do miasta Stepantsminda, znanego pod częściej używaną nazwą Kazbegi. Mogłam się osobiście przekonać,
że sporty ekstremalne są nie dla mnie. Rozlokowano nas
w samochodach terenowych i ruszyliśmy w górę. Jazda po kamieniach, zboczach, wyrwach, z zakrętami pod ostrym kątem... Niekiedy samochód przechylał się na bok jak żaglówka,
a mijanie w wąskim wąwozie drugiego auta, jadącego z przeciwnej strony powodowało tak karkołomne manewry, że krzyczałam
i modliłam się na przemian, ku rozbawieniu młodego kierowcy
i pozostałych współpasażerów ( no zgoda, trochę przesadzałam,
ale przynajmniej nie było nudno :) ) Zjeżdżałam już na tylnym siedzeniu, powiązana pasami i z kurtką na głowie. Ale NAGRODA warta była, tych przeżyć. Na szczycie rozpostarła się nieziemska panorama z wyniesionym na szczycie (2170 m. n.p.m.) monastyrem Caminda Sameba (Świętej Trójcy).
zazdroszczę im tego noclegu...
wulkan Kazbek jeszcze zasłonięty..
na progu wzruszenia...
podziękowanie...
Później dowiedziałam się, że ten klasztor na tle gór Kaukazu jest wizytówką Gruzji w większości folderów. Kiedy przekroczyłam próg tego monastyru i zapaliłam świeczkę, modląc się do prawosławnej Matki Boskiej, mimowolnie popłynęły mi łzy wzruszenia... To był chyba kulminacyjny moment spotkania z Gruzją. Jak bardzo byłam wtedy szczęśliwa...
Jeszcze tyle się wydarzyło... ale żeby nie zanudzać, wspomnę tylko Wardzię - skalne miasto wykute w 1185 r. z klasztorem, na zboczu góry Eruszeti. Podobno królowa Tamara potrafiła ukryć tu ok. 60 tys. ludzi, przed najazdami mongolskimi. Rozmieszczone w 300 km na 13 kondygnacjach odsłoniło się, kiedy w skutek trzęsienia ziemi odpadła połowa góry. Iraklii pokazuje nam po drodze wykute w skałach otwory, będące wylotami podziemnych przejść, w ten sposób, do skalnego miasta dostarczano żywność i wodę z pobliskiej rzeki Kury.
Ostatniego dnia szukamy gruzińskiej herbaty Gurieli. Dostajemy dwa rodzaje, w tym jedną z kwiatem białej bergamotki. Wprawdzie gruzińskie plantacje już dawno opustoszały i zdziczały i tylko na niewielką skalę, państwo zaczyna odbudowywać ten przemysł, to smak zdobytej herbatki, jest o niebo lepszy od tej produkowanej w czasach radzieckich. Kupujemy też polecane wina - Kindzmarauli, Mukuzani i oczywiście bimber z winogron - Czaczę. Jeszcze tylko kąpiel w morzu i basenie hotelowym i wracamy wspominając pyszne przysmaki gruzińskie, jak pierożki chinkali, placki z serem
lub fasolą - chaczapuri, szaszłyki, niezwykłą sałatkę
z marynowanych kwiatów czarnego bzu i niesamowite widoki.
Oczywiście zdarzają się zabawne historie, jak ta gdy w porywie serca, wciskam naszej opiekunce Kasi, zjedzoną do połowy gorzką czekoladę... a później latam po hotelu z tą nienapoczętą, żeby naprawić gafę, ku pokładaniu się ze śmiechu współ wycieczkowiczów.
Wracamy zmęczone ale z uczuciem niedosytu...
Gruzja jest piękna...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz