na śmietnik. W porywach mamy osiem worków, znowu lęk czy aby zabiorą. W międzyczasie pranie tego, co się da wyprać. Mamine firany po praniu do kasacji... w końcu załamane zlecamy malowanie mieszkania i piwnicy. Ten obłęd z przenoszeniem, nieustannie po schodach, przesuwaniem mebli, myciem skrupulatnie poustawianych kryształów itp. rzeczy, okien, doprowadza do takiego nadużycia naszych zbabciałych stawów,
że bez bólu nie możemy już funkcjonować...
Ale w końcu nagroda : 3 dni wielkanocne w Zamku Czocha
w Górach Izerskich. Jedzenie wyśmienite. Ciast wynoszonych
do pokoju, w końcu nie jesteśmy w stanie skonsumować, mimo nieokiełznanego łakomstwa. Oszołomione otaczającym nas pięknem krajobrazów, zamku okolonego przełomem Kwisy, oddajemy się bezgranicznej szczęśliwości.
Podziwiamy zachowane przedmioty, boazerie bogato rzeźbione, meble, krużganki, mosty, przejścia...jest tajemniczo. Noc na skrzypiących łóżkach z powycinanym sklepieniem nad głową, wyciem wiatru wokół "naszej" wieży kasztelańskiej i do tego nocne zwiedzanie malowniczo położonego zamku.
a tam w głębi wejście do naszej komnaty...
Robimy wypad do Świeradowa Zdroju i nie przeraża nas wielkanocna, zimowa zadyma na Stogu Izerskim (1060 n.p.m.)
ani dotkliwy chłód w Szklarskiej Porębie. Pochylone nad tortem bezowym i kawą podziwiamy ośnieżone szczyty...
"zakręt śmierci" k. Szklarskiej
Jeszcze nocleg w Górach Kaczawskich do których docieramy przez dolinę parku krajobrazowego Bobru.
Wracamy szczęśliwe przyobiecując sobie konkretną terapię
kostno-stawową w niedalekiej przyszłości.
Obok zmagań remontowych wprowadzamy niemałe innowacje w naszym życiu. Ewa wymienia auto na młodsze.
W końcu zlecamy zrobienie łazienki z wcześniej zgromadzonych przez długie zimowe miesiące materiałów. Jest urocza. Ale to wiązało się z wciągnięciem na poddasze pralki w sposób iście kuglarski ..., później jeszcze spuszczaniem fotela, kanapy. Kiedyś było to prostsze (większy otwór i drabina, a nie schodki jak na statku).
Kupujemy nową kanapę i fotel "uszak". Jest taki zabawny,
że wszyscy od razu go polubili a najbardziej nasza kotka, która tylko poluje jak się zwolni, by się z rozkoszą usadowić.
Dosadzamy nowe drzewka : siedem świerków, migdałka, złotlin japoński (ukradziony) i kolejne krzewy czarnej porzeczki (poprzednia jakoś zwyrodniała przez susze, mszyce i mróz). Może
w końcu zapełnimy przestrzenie wokół domu, które nieopatrznie nazwałam "klepichem" i Ewa do dziś wciąż mi to wypomina, pomimo naprawiania nasadzeniami tej mojej bezmyślnej wypowiedzi. :) Przed wyjazdem w góry kupujemy od dzieci z warsztatów terapeutycznych zająca i dekoruje nam wejście
do domu.
Żeby zamknąć już temat nowych przedmiotów w "Babim Lecie" muszę wspomnieć o nowej kuchni, która wyeliminowała tą indukcyjną ad acta. Nareszcie mogę smażyć naleśniki i jajecznicę bez problemów....
Dobrze, że ten piec nic więcej nie uszkodził i Was, bo to bardzo jednak niebezpieczne. Oczywiście i mnie wynagrodziłyście to przerażenie fotkami świątecznymi i prawie czuję smak bezy... Pięknie wyglądacie :)
OdpowiedzUsuńDzięki Margarithes, masz tak wiele czułości... ostatnio przeczytałam wywiad z Natalią De Barbaro (córką znanego psychoterapeuty) powiedziała "Czasami czuję się tak, jakbym chodziła po świecie bez skóry, intensywnie doświadczam różnych uczuć" Dla mnie, jesteś właśnie taka. Dlatego oddalając się z domu na dłużej (co właśnie ma miejsce) zabieram wśród czterech książek - Twój tomik wierszy... bądź
OdpowiedzUsuńJestem i dobrze, że Ty jesteś. Dziękuję za dobra słowa :*
UsuńDobrze, że wszystko okay. Taka z Ciebie aktywna kobieta, podziwiam. Bardzo chcę odwiedzić ten zamek, jest taki magiczny. Góry wręcz kocham, takie widoki, jak na Twoich zdjęciach dodają mi czystej radości, a więc dziękuję. :) Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie. Miłego weekendu. :)
OdpowiedzUsuńDzięki, miło, że mogę nieznacznie zainspirować... Pozdrawiamy serdecznie razem z Ewą i życzymy przygód...
OdpowiedzUsuń