Dostałyśmy zaproszenie na Rajd organizowany przez JOWES - takie jurajskie stowarzyszenie i pojechałyśmy...
Nieustanna krzątanina wokół domu i ogrodu, smutki
i rozczarowania chorobami i robalami zżerającymi nam rośliny, zdeterminowały potrzebę oddechu, wędrówki przez jurajskie krajobrazy i chęć sprawdzenia, czy mamy siłę przejść kilkanaście kilometrów bez jakiegokolwiek przygotowania... Przecież załadowanie i rozładowanie fury z dwoma kubikami naszego jaworowego zaopatrzenia na zimę, nie może stanowić żadnej zaprawy. Wprawdzie rozłupywanie kloców drewna spowodowało odłamanie obucha potężnej siekiery ale co tam .... mamy niezłą krzepę... :) Przeszłyśmy ponad 18 km. "Bolało". Zmęczenie było przeogromne a oprawa bezsensowna. Organizatorzy wprawdzie dali nam plecaczki, koszulki, bułkę (pyszną) i wodę ale brakowało nam tej wody na szlaku. Nikt o tym nie pomyślał. Za to było kilku paparazzi, którzy czekali w różnych miejscach, żeby utrwalić nasz znój. Nikt też specjalnie nas nie witał (nasza grupa doszła pierwsza po czterech godzinach marszu) a zadania, które rozwiązywaliśmy po drodze rozliczono tak ogólnie ze sceny. Wszyscy wzięliśmy udział w losowaniu absurdalnych, symbolicznych nagród.
Ja wylosowałam magnesik i foldery reklamowe. Reasumując : czułyśmy się jak przypadkowa publiczność w imprezie integracyjnej pewnej grupy zawodowej, ale co tam Jesteśmy SUPER babki, mimo, że następnego dnia leżałyśmy do góry kołami... :) Ale zabrałyśmy ze sobą cudne widoki wędrując przez lasy pełne malin, poziomek i jagód. Na koniec płynęłyśmy promem po zalewie Warty.
Ech... fajnie było... Teraz szykujemy się na międzynarodowe zawody balonowe i podniebny jazz.
Biblioteka na stacji w Poraju...
za zdjęcia dziękujemy Magdalenie Duś
Brawo! Jesteście niezwykłymi babkami :)
OdpowiedzUsuńDzięki :) ale paznokcie u stóp mi zsiniały...
OdpowiedzUsuń