Po
dwóch latach zmagania się z budową Babiego Lata, zabezpieczeniu opieki dla Ewy
Mamy i naszej kotki Pusi ruszamy na
wakacje. Jeszcze wiosną zaplanowałyśmy wyjazd na Bornholm.
Planujemy trasy rowerowe i kompletujemy niezbędny ekwipunek.
Po drodze do
Kołobrzegu zatrzymujemy się w Ogrodach HORTULUS (Dobrzyca 76) niedaleko Ustronia Morskiego
(gdzie mamy pierwszy
nocleg). To takie centrum ogrodnicze w którym można nabyć rozmaite rośliny,
kupić ozdoby do ogrodu, coś zjeść i pospacerować w czymś na kształt ogrodu
botanicznego z ambicjami niekoniecznie konsekwentnymi… J
Jest
ogród japoński, francuski i inne tematyczne… sporo miejsc do relaksu i moc
kwitnących krzewów , gdzie po kilku
godzinach podróży z przyjemnością oddajemy się relaksowi.
Wieczór
spędzamy na plaży w Ustroniu Morskim, pałaszujemy pysznego halibuta popijając
zielonym piwem (przypomina nasze zielone
smoothie J).
Rano
zanim wypłyniemy katamaranem stres sięga zenitu…
Po
pierwsze , zarezerwowany parking 300 m od portu okazał się parkingiem o całkiem
innej nazwie 2 km dalej…
(podobno
z powodu naszej przedsezonowej rezerwacji…).
Jak
już zajęłyśmy miejsce na pokładzie, objuczone jak wielbłądy na 15 min. przed wypłynięciem,
okazało się, że Ewy telefon został w aucie…
W tempie
expressowym wyskoczyłam z pokładu, błagając załogę o złapanie taxi (6:45) lub
jakąkolwiek pomoc…
Organizują mi auto. Ja zaś zaklinając
właściciela wypasionego wozu na wszystkie świętości, proszę o wyrozumiałość
i podwiezienie na parking, którego nazwy nie
zdążyłam zapamiętać i prosząc równocześnie o szybki powrót, żeby prom nie
odpłynął beze mnie…
Na
to mój życzliwy, sympatyczny kierowca,
widząc przerażenie w moich oczach ( bo telefon, to bank, kontakty, Internet !!!) odpowiedział : spokojnie, niech się Pani nie
boi,
nie odpłyną beze mnie – jestem właścicielem
tego statku…
I
tym sposobem zaczęłyśmy wakacje pełne emocji, szaleństwa
i kolejnych przygód.
Zaraz
po dopłynięciu do Nexø, zamiast jechać na nasz Camping autobusem rejsowym
- kombinujemy, żeby zabrać się z
wycieczką objazdową płacąc połowę biletu (bo w połowie drogi
wysiadałyśmy) i w ten sposób zaliczyć
wszystkie miasta i atrakcje wschodniego wybrzeża wyspy.
Nie mamy biletów. Idę do kierowców, a ci okazują się Duńczykami.
Tłumaczę o co mi chodzi, ale oni lepiej mówią po angielsku niż ja…
W
końcu cały pomysł się znakomicie udaje.
Zwiedzamy Svaneke , Gudhejm, Tejn, Allinge, Sandvig i
zamek Hammerhus.
cudna tawuła przed hotelem w Svaneke
lokalne piwo
cedr w aranżacji wejścia uwodzi...
wytwórnia czekolady
takie urocze konwie do mleka w aranżacji ogródka...
lokalna ceramika...
mydlarnia
manufaktura szkła
lampy jak krople... o takich marzyłam...
i trochę jazzu w wykonaniu lokalnego dixielandu
ruiny średniowiecznego zamku Hammerhus
Zachodnie wybrzeże Bornholmu zamierzamy zwiedzić same,
rowerami, pieszo i podjeżdżając autobusem… później się okaże,
że wracając do
Allinge i Sandvig odkrywamy znacznie więcej atrakcji niż na wycieczce
objazdowej , której ewidentnie nie polecamy.
Nie mniej, już pierwsze spotkanie
z miasteczkami Bornholmu wprowadza nas w zachwyt. Małe kolorowe domy, moc
kwiatów wyrastających niekiedy wprost z chodników i kamieni ulicznych
a tam,
gdzie nie udało się ich zasadzić ,
w rozmaitych doniczkach (co już mnie wprawiało
w absolutny zachwyt) w naczyniach
domowego użytku, wanienkach, konwiach, koszykach, rowerach i tym podobnych
przedmiotach.
Tak zaczynamy pierwszy dzień na Bornholmie.