2 lipca 2012
Wyjeżdżamy z Koziegłówek o 5 rano,
po niemożebnej burzy. Pakujemy do samochodu ostatnie bagaże + torby
z jedzeniem.Zabieramy mnóstwo chińskich zupek, 4 kg suchych kiełbas
i szynki i całe mnóstwo słodyczy .Ciocia Terenia piecze dla nas
ciasto „marchwiak” i dostajemy całą blaszkę. Ewunia piecze
sernik wiedeński i babeczki – (to moja pierwsza słodycz po całym
miesiącu) zabieramy je również. Jednym słowem z głodu nie
zginiemy...i zachodzi obawa, że nabierzemy „niemałych walorów”.
Pomykamy w stronę Bieszczad, w takt muzyki z płyty EL Divo –
prezent od L. z życzeniem szczęśliwej podróży oraz naszych
ulubionych kawałków muzycznych. W okolicach Balic (przedmieścia
Krakowa) błądzimy przez ok. godzinę, GPS wciąż nas kieruje z
powrotem, w końcu po uruchomieniu zapasowej nawigacji wydobywamy się
z plątaniny ślimaków i estakad i ruszamy na Brzesko, Tarnów w
stronę Sanoka. Wtedy przysypiam...
Tymczasem upał osiąga apogeum –
temperatura wzrasta do 39 'C, docieramy do Sanoka, samochód
zostawiamy na parkingu na wzgórzu zamkowym (2 zł za godz. i 1,50 za
każde następne 0,5 godz.- w sumie płacimy 5,50) i udajemy się na
wystawę Zdzisława Beksińskiego do Muzeum Zamkowego. I tu
niespodzianka …. (Żydek czuwa) w poniedziałki wstęp wolny :)
zaoszczędzamy 2 X po 11 zł i trafiamy na fascynującą wystawę
sztuki sakralnej – to Ikony XV / XVII wieczne, od ogromnych
płaszczyzn do całkiem małych pokrytych malunkami deszczułek.
Jesteśmy oczarowane...obrazy tchną świętością , panuje cisza...i
upragniony chłód...robimy kilka fotek (niestety bez flesza –
zakaz). Najcudowniejszym uczuciem tych przeżyć i początku naszej
podróży jest całkowita beztroska, brak przymusu, pośpiechu w
rozsmakowywaniu się w przeżyciach, widokach i radości wypoczynku.
Na dwóch piętrach
Beksiński....wreszcie... W mieście rodzinnym znalazła schronienie
największa kolekcja jego prac, zapisana testamentem. Rozmieszczenie
staranne, widać ogromny wkład miasta w wyeksponowanie tego zbioru.
Zrekonstruowano całą pracownie artysty i w trzech szafach
rozmieszczono jego rysunki od czasów nastoletnich. Opowiadam Ewie ,
gdzie pierwszy raz zobaczyłam jego prace... oglądamy je w
skupieniu. Pani Kustosz uruchamia nam film z wywiadem, ale znamy
go...oglądałyśmy miesiąc wcześniej. Obrazy, smutne, tajemnicze,
uwodzą techniką wykonania, prawie fotograficzną...fascynacje
tajemnicą umierania,rozpadu, abstrakcyjność i zachwyt technikami
komputerowego przetwarzania fotografii i grafiki komputerowej.
Ruszamy. Ewa ustawia w GPSie adres noclegu, który jej podaję i on go odrzuca kilkakrotnie...dając nam do zrozumienia, że nie ma takiego adresu...ki diabeł !? Miały być Ustrzyki Górne !? A nie mają takiej ulicy...Mamy nocować „U Buraka”. W końcu zdeterminowana telefonuję „naszej” agroturystyki....i okazuje się, że to Polańczyk !!!! Uff, mamy przed sobą nie 67 km , tylko coś ponad 30. Jedziemy.
GPS był "mądry" ale emocje brały górę.....
OdpowiedzUsuń