5 lipca, czwartek – wyjeżdżamy ze
Lwowa do Poczajowa – jednego z największych ośrodków kultu
maryjnego na Ukrainie, gdzie znajduje się Sobór Zaśnięcia Matki
Boskiej. Wracając jeszcze do Lwowa, zauważamy nie do opisania
bajzel w ruchu ulicznym, nawierzchnia ulic to po prostu koszmar, bruk
pofałdowany w góry i doliny i dosłownie nikt nie przestrzega zasad
ruchu drogowego, a w osłupienie wprowadził nas fakt, że niektórzy
kierowcy zostawiają samochody po prostu na środku ulicy, jak na
parkingu. Poza tym, naszą uwagę przykuwają kobiety i dziewczęta
wyjątkowej urody całkiem fajnie poubierane, co w zestawieniu z
przerażającym widokiem osad i wiosek przygranicznych „opuszczonych
przez Boga i ludzi” sprawia nam ogromną przyjemność. Po prostu
stwierdzamy, że Lwów to europejskie cywilizowane miasto. Tymczasem
po drodze do Poczajowa tankujemy paliwo – pełny bak za 476 hrywien
( Ewunia twierdzi, że jest tańsze o 1 zł na litrze) i rwiemy do
przodu. Po kilku godzinach orientujemy się, że nawigacja zmusiła
nas do pokonania 100 km daremnie, ale zauważamy nieziemski pomnik
OGROMNY, aż zamieramy z zachwytu, jak utrzymuje się taka ilość
spiżu w powietrzu, wokoło oceany pustych stepów a tu konie w
pędzie z jeźdźcami na grzbiecie. Później dowiaduję się, że to
Budionowcy.
na horyzoncie pierwsza kopuła Cerkwi
W końcu docieramy do Ławry Poczajowskiej, widać ją z
takiej odległości, że nie mogę oprzeć się porównaniu jej z
widokiem Santiago de Compostela. To sanktuarium, niestety nie jest
wolne od sakrobiznesu i za wypożyczenie spódnicy, bądź chustki na
głowę trzeba zapłacić 25/35 hrw..Wracamy z Ewą do samochodu,
wyciągamy walizki i przebieramy się jak muzułmanki w długie
suknie, koszule z rękawami i chustki na głowach.
Wyglądamy
pociesznie, zwłaszcza, że z nieba leje się żar niemożliwy –
37'C, ale w sercach pełne uniesienie i drżenie, bo oto jesteśmy w
miejscu kultu, do którego docierają pielgrzymki z całej Ukrainy i
Polski i nie tylko od XIII w. począwszy. To skłania nas do modlitw
w milczeniu. Wykupujemy świece wotywne (4 hrw.) i zapalamy je przed
cudowną ikoną Matki Boskiej. Następnie robimy trochę zdjęć, Ewa
filmuje m.in.11 tonowy dzwon i panoramę rozpościerającą się wokół
tarasu widokowego.
W drodze powrotnej za 20 hrw. kupujemy czereśnie,
tak drobne, że przypominają porzeczki. Są przepyszne. Myjemy je w
źródełku, w którym uzupełniamy zapasy wody w bukłaki i butelki
i podejmujemy decyzję pokonania przestrzeni 270 km do Winnicy.
Rezygnujemy z noclegu w Zbarażu, odpuszczamy też zwiedzenie zamku.
Po prostu w takim upale, to już nie jest przyjemność.
Klimatyzowany samochodzik Ewuni ratuje nam życie. Tuz przed Winnicą,
zjeżdżamy z drogi do Gołowczincy i udaje nam się znaleźć
możliwość rozbicia namiotu w Ośrodku Kempingowym „Jagoda –
Malina” usytuowanym w lesie po minięciu kąpieliska. Kosztuje nas
to jedno piwo i 80 hrw., ale mamy dostęp do WC, ładują nam GPS i
mamy bezpieczny parking dla auta. Ośrodek ma całodobową ochronę i
zamykaną bramę, basen, restaurację. Prawie całą noc szaleją
goście, bawiąc się na dyskotece i kąpiąc w basenie. Wprawdzie
żrą nas komary, ale śpi się bosko – pierwszy raz pod gołym
niebem : ) śpiew ptaków , księżyc w pełni, niebo pełne gwiazd a
my piwko, kolacja, kawka i do namiotu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz