17 lipca SEWASTOPOL
Dojeżdżamy do Sewastopola, po ok.
100 km. Po drodze borykamy się z funkcjonowaniem GPSa : podwieszony
pod 40'C nasłonecznieniem, zawiesza się lub przestaje pracować w
ogóle – pokazując komunikat o braku zasilania. Dzięki Bogu Ewy
„kochanek” : tak pieszczotliwie nazywa swoje autko – nie
zawodzi, klimatyzacja daje nam szansę pokonania wszystkich tras bez
uczucia gorąca. W Sewastopolu planujemy zobaczyć starożytne ruiny
miasta Chersonez Taurydzki. Początki jego powstania datuje się na
V-VI w.n.e.. Niektóre z ruin zostały sklasyfikowane i wyraźnie
określono takie części składowe jak Bazylika, Chrzcielnica,Brama
Główna, Cerkiew czy Koszary. Na terenie Chersonezu znajduje się
Klasztor i Sobór św. Włodzimierza – postaci nieodłącznie
związanej z tym średniowiecznym miastem, bo to właśnie dzięki
niemu Ruś Kijowska przyjęła chrzest w 988 r. Ale po wykupieniu
biletów po 35 hrw. od osoby : zabieramy wodę, stroje kąpielowe, matę
i mijając tłumy turystów, udajemy się na plażę. Niestety, woda
jest niemożliwie brudna. Okazuje się (wiemy to z przewodnika), że
jesteśmy na plaży sąsiadującej z Flotą Czarnomorską Federacji
Rosyjskiej.To takie zmilitaryzowane w większości miasto, przez to
nieciekawe. Ewa natychmiast dostaje wysypkę : stężenie soli,
słońca tak działa na jej skórę. Staramy się to nieco złagodzić
balsamami nawilżającymi. Tak przetrzymujemy południe i w końcu
ruszamy oglądać ruiny i pomodlić się w Soborze Św.Włodzimierza.
Po wyjściu idziemy do „wypasionej” restauracji z Wi-Fi i ładujemy akumulatory kilku urządzeń a przy okazji zamawiamy stek drobiowy z ananasem dla Ewuni, koktajl mleczno-bananowy dla mnie i po soku co daje 128 hrw. (!!!)
.Ale udaje nam się przeczekać popołudnie, bo w pobliżu ruin trafiamy na inaugurację 3 dniowego Sewastopolskiego Festiwalu Jazzowego w Restauracji „Zielona Piramida” - „Green-Jazz-Fest- 2012”. Zamawiam pierwszą lokalną potrawę : cziburiek (z miasom) .To smaczny pierożko/naleśnik smażony – 12 hrw. Słuchając boskiego jazzu w znakomitym konkursowym wykonaniu, relaksujemy się do wieczora, zupełnie nie martwiąc się, gdzie będziemy spały.
W końcu gdzieś o 21ej
wychodzimy z restauracji i jedziemy pod kretyński komunistyczny
pomnik/monumentalny obelisk ku chwale Miasta-Bohatera, bo nasz
przewodnik podpowiada, że można tam rozbić namiot na dziko. Nie
spotykamy tam żadnych obozowiczów, tylko grupki rozbawionej
młodzieży i mimo że to wzgórze niedaleko od Centrum – odnosi
się wrażenie peryferyjności i mało bezpiecznego tego miejsca.
Wbijamy do GPS azymut na Inkerman i jedziemy w noc. Nie za
długo....Ewa dostrzega znak pola namiotowego i po 7 km trafiamy na
Kemping, po 35 hrw. Od osoby za noc. Zostajemy.
Rano poznajemy fajnych młodych
ludzi – Marysię z Kołobrzegu i Maćka z Poznania. Oboje są
instruktorami narciarstwa. Poruszają się pieszo po górach,
zachwyceni krajobrazami zachodniego wybrzeża Krymu, prezentują nam
zdjęcia klifów i małych plaż w ich ujęciu. Są też równie
mocno rozczarowani miastami i zatłoczeniem na miejskich plażach.
Zapraszamy ich na kawę i dobre dwie godziny opowiadamy sobie nasze
wrażenia z dotychczasowej podróży, oraz przekazujemy przydatne
uwagi. Przy wyjeździe udaje nam się zapłacić tylko 50 hrw. za
nocleg :) co cieszy niezmiernie i ruszamy do Bachczysaraju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz