8 lipca
Następnego dnia rano
udaje nam się wyjechać z biwaku przez ogrodzenie rozsupłane przez
nas (druciana siatka) . Dzięki temu możemy częściowo ochronić
Ewuni samochodzik przed uszkodzeniem. Wcześniej przytrzaskuję sobie
palec drzwiami od samochodu, ale dzięki Ewuni, która proponuje
przyłożyć zimny kompres ze świeżo nabranej ze studni wody, ból
jest do wytrzymania a później mija. Tego dnia podejmujemy decyzję
ominięcia Mikołajowa i dotarcie do Teodozji /Fiedosii – to też
około 400 km. Po drodze zatrzymujemy się w Mikołajowie i siedzimy
podczas największej gorączki w restauracji. Ładujemy sobie
telefony, nawigację i siedzimy w Internecie. Ewunia rozmawia przez
gg – dowiaduje się co w domu, trochę smutnieje. Do Fiedosii
docieramy nocą, jest około 22:00 .Szukamy noclegu. Udało się,
nocujemy na dziko na podwórku gościa, który udostępnia kemping po
200 hrw., ale go nie ma i zanim się pojawia wyjeżdżamy do Kerczu.
Wcześniej próbujemy w kilku Goscinnicach i Hotelach ale ceny są
porażające : od 300 do 950 hrw. za jedną noc. Nawet jedziemy
obejrzeć pokój z jednym z naganiaczy (obiecuje pokój za 200 hryw.)
ale właściciel domu chce nam wynająć nie mniej niż na 3 dni.
Odmawiamy. Przy okazji idziemy nocą nad morze : to nasze pierwsze
spotkanie :) - jest cieplutkie, pod stopami kamyki...
Śpimy atakowane przez
komary, rano zwijamy się , gdzieś o 5ej i jedziemy 110 km do
Kerczu. Po drodze zatrzymujemy się na miejscowym odpuście, gdzie naszą uwagę przykuwają Panie Policjantki na szpilkach... Uśmiałyśmy się wyobrażając sobie jak łapią, bądź gonią przestępców... Dojeżdżamy do cudnej plaży w słońcu, zostawiamy
samochodzik w cieniu drzewa. Udaje nam się dać aparat
fotograficzny do ładowania, również zamrażamy wkłady do lodówki
a sympatycznej sprzedawczyni lodów dajemy w prezencie perfumy „Być
może” , które tutaj ponoć są hitem ( z informacji na innych
blogach o Krymie). To rozkoszny czas, morze błękitne , po drodze
mijamy domy przeważnie pomalowane na błękitno , prześliczne,
widać po nich greckich przodków. Robimy pyszne śniadanko w takt
szumu fal, i rześkiego zefirka, który schładza temperaturę
powietrza do 24,C . Jest cudownie. Przyglądamy się wielu starszym
ludziom, którzy wczesnym rankiem przychodzą popływać i wracają
do swoich spraw. Gdzieś około 11: 00 pojawia się młodzież i
typowi plażowicze. Dookoła skały, widoki przecudne....nawet nie
podejrzewamy, jakie jeszcze zobaczymy...
Ewunia nawiązuje kontakt z kąpiącą się panią, która poleca nam jeszcze piękniejszą plażę w odległej o zaledwie 21 km wsi Kurortnoje... Jedziemy tam. Droga masakryczna : dziury, kamienie, żwir po prostu Ewa w pewnej chwili stwierdza, że po tej trasie samochód będzie się nadawał już tylko do sprzedaży. Jak docieramy, przed nami otwiera się plaża północna : to Morze Azowskie, fale ogromne. Zbieramy najpiękniejsze muszelki świata !!! Rozbijamy namiot i robimy kolację : mamy melona i czerwone wytrawne wino... Jest zachód słońca, fale biją o brzeg... gramy w remi brydża – Ewa mnie ogrywa od Kerczu... po przeczytaniu informacji w przewodniku dowiadujemy się, że w tej miejscowości jest lecznicze słone jezioro i źródła siarczanowe. Zresztą co i rusz widzimy jakichś osobników miejscowo pomazanych błotem. Następnego dnia rano, po śniadanku idziemy plażą do tego miejsca. Bierzemy leczniczą kąpiel w błocie, ale robimy coś awangardowego : zdejmujemy staniki, bo błoto jest naprawdę straszne ...capi, że nie można wytrzymać i boimy się, że nie dopierzemy strojów. Błoto na naszym ciele działa jak strój płetwonurka …. nawet wzbudzamy na tyle akceptację , że w drodze powrotnej, jakieś plażowiczki cykają nam fotki..
..
Po południu wracamy do Teodozji....
Ewunia nawiązuje kontakt z kąpiącą się panią, która poleca nam jeszcze piękniejszą plażę w odległej o zaledwie 21 km wsi Kurortnoje... Jedziemy tam. Droga masakryczna : dziury, kamienie, żwir po prostu Ewa w pewnej chwili stwierdza, że po tej trasie samochód będzie się nadawał już tylko do sprzedaży. Jak docieramy, przed nami otwiera się plaża północna : to Morze Azowskie, fale ogromne. Zbieramy najpiękniejsze muszelki świata !!! Rozbijamy namiot i robimy kolację : mamy melona i czerwone wytrawne wino... Jest zachód słońca, fale biją o brzeg... gramy w remi brydża – Ewa mnie ogrywa od Kerczu... po przeczytaniu informacji w przewodniku dowiadujemy się, że w tej miejscowości jest lecznicze słone jezioro i źródła siarczanowe. Zresztą co i rusz widzimy jakichś osobników miejscowo pomazanych błotem. Następnego dnia rano, po śniadanku idziemy plażą do tego miejsca. Bierzemy leczniczą kąpiel w błocie, ale robimy coś awangardowego : zdejmujemy staniki, bo błoto jest naprawdę straszne ...capi, że nie można wytrzymać i boimy się, że nie dopierzemy strojów. Błoto na naszym ciele działa jak strój płetwonurka …. nawet wzbudzamy na tyle akceptację , że w drodze powrotnej, jakieś plażowiczki cykają nam fotki..
..
Po południu wracamy do Teodozji....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz