Adam Mickiewicz

...dwie podróże czekają na Ciebie,
Jedna z duszy w wir świata,
druga powrót w siebie"
Adam Mickiewicz

niedziela, 29 kwietnia 2018

Bawaria wiosną...

Czymże są zachwycenia, jak nie ucieczką od utrapień, resetem pokiereszowanych dusz... to też, oddajemy im się w każdym dostępnym momencie... Na przemian przerzucamy się komunikatem, która pierwsza zobaczyła bażanta, sarnę, zająca czy myszołowa, danego dnia. Uważamy takie spotkania za "prezent" jakieś swoiste "wyróżnienie". Ja zachwycam się wiosną w Regensburgu, zaglądam do przydomowych ogrodów, fotografuję drzewa i krzewy obsypane kwieciem a Ewa porządkuje wiosennie otoczenie naszego domu. Sieje, sadzi, kosi, maluje, przycina. Kupiłam pięćdziesiąt cebul gladioli ( w miejsce tych, które nam zmarzły) Jak wrócę, będzie co robić na rabatce... W pobliskim parku utrwalam korzenie kilkusetletnich buków, wyglądają jak spracowane ludzkie dłonie wydzierające grunt... 

                                                     

szkoda, że zdjęcie nie oddaje trzymetrowej średnicy pnia... (taka jestem przy nim mała)





a bukowe liście ledwie się różowią...












  magnolia w ogrodzie pałacowym Thurn & Taxis



   Herzogspark...










  stadko dzikich gęsi nad Dunajem...


  mój park - Konigswisen



  cedr u wejścia do Herzogspark







  klon japoński też zakwitł...






  

sobota, 14 kwietnia 2018

Zmęczenie

Zdarzyło się nieprzewidywalne : awaria pieca w domu, nad którym sprawujemy pieczę... to tylko wentylator zapewniający nawiew, ale szkody niewyobrażalne. Węgiel palący się prawie beztlenowo wytworzył taką ilość smolistego dymu, że pokrył wszystkie przedmioty przechowywane czasowo w piwnicach ale też ściany i stropy. Wszystkimi kanałami wentylacyjnymi i innymi otworami, dostał się do mieszkania powyżej (to mieszkanie mamy Ewy) i pokrył czarną maźglą, co się dało. Na dworzu mróz, trzeba było szybko piec naprawić... Ewa pod tym względem jest niezastąpiona. Nie tylko zdobywamy w ostatniej chwili wentylator ale też Ewa, leżąc pod piecem w tej czarnej mazi dokonuje wymiany części. Uruchamia piec. Od tej chwili przez dwa tygodnie (niezależnie od opieki nad mamą Ewy) myjemy wszystkie przedmioty naftą ( płyn do mycia naczyń i cif tego nie usuwa ). Ogromną ilość wynosimy 
na śmietnik. W porywach mamy osiem worków, znowu lęk czy aby zabiorą. W międzyczasie pranie tego, co się da wyprać. Mamine firany po praniu do kasacji... w końcu załamane zlecamy malowanie mieszkania i piwnicy. Ten obłęd z przenoszeniem, nieustannie po schodach, przesuwaniem mebli, myciem skrupulatnie poustawianych kryształów itp. rzeczy, okien, doprowadza do takiego nadużycia naszych zbabciałych stawów,
że bez bólu nie możemy już funkcjonować... 
Ale w końcu nagroda : 3 dni wielkanocne w Zamku Czocha 
w Górach Izerskich. Jedzenie wyśmienite. Ciast wynoszonych 
do pokoju, w końcu nie jesteśmy w stanie skonsumować, mimo nieokiełznanego łakomstwa. Oszołomione otaczającym nas pięknem krajobrazów, zamku okolonego przełomem Kwisy, oddajemy się bezgranicznej szczęśliwości. 


                                                         
Podziwiamy zachowane przedmioty, boazerie bogato rzeźbione, meble, krużganki, mosty, przejścia...jest tajemniczo. Noc na skrzypiących łóżkach z powycinanym sklepieniem nad głową, wyciem wiatru wokół "naszej" wieży kasztelańskiej i do tego nocne zwiedzanie malowniczo położonego zamku.

                                                        






a tam w głębi wejście do naszej komnaty...















 Robimy wypad do Świeradowa Zdroju i nie przeraża nas wielkanocna, zimowa zadyma na Stogu Izerskim (1060 n.p.m.) 
ani dotkliwy chłód w Szklarskiej Porębie. Pochylone nad tortem bezowym i kawą podziwiamy ośnieżone szczyty... 

                                                       

                                                                             











"zakręt śmierci" k. Szklarskiej 







Jeszcze nocleg w Górach Kaczawskich do których docieramy przez dolinę parku krajobrazowego Bobru.

                                                       










Wracamy szczęśliwe przyobiecując sobie konkretną terapię 
kostno-stawową w niedalekiej przyszłości.
Obok zmagań remontowych wprowadzamy niemałe innowacje w naszym życiu. Ewa wymienia auto na młodsze. 
                                                       




W końcu zlecamy zrobienie łazienki z wcześniej zgromadzonych przez długie zimowe miesiące materiałów. Jest urocza. Ale to wiązało się z wciągnięciem na poddasze pralki w sposób iście kuglarski ..., później jeszcze spuszczaniem fotela, kanapy. Kiedyś było to prostsze (większy otwór i drabina, a nie schodki jak na statku).

                                                  






Kupujemy nową kanapę  i fotel "uszak". Jest taki zabawny, 
że wszyscy od razu go polubili a najbardziej nasza kotka, która tylko poluje jak się zwolni, by się z rozkoszą usadowić.

                                                     














Dosadzamy nowe drzewka : siedem świerków, migdałka, złotlin japoński (ukradziony) i kolejne krzewy czarnej porzeczki (poprzednia jakoś zwyrodniała przez susze, mszyce i mróz). Może 
w końcu zapełnimy przestrzenie wokół domu, które nieopatrznie nazwałam "klepichem" i Ewa do dziś wciąż mi to wypomina, pomimo naprawiania nasadzeniami tej mojej bezmyślnej wypowiedzi. :) Przed wyjazdem w góry kupujemy od dzieci z warsztatów terapeutycznych zająca i dekoruje nam wejście 
do domu.
                                                      

   
                                                   


Żeby zamknąć już temat nowych przedmiotów w "Babim Lecie" muszę wspomnieć o nowej kuchni, która wyeliminowała tą indukcyjną ad acta. Nareszcie mogę smażyć naleśniki i jajecznicę bez problemów....