Adam Mickiewicz

...dwie podróże czekają na Ciebie,
Jedna z duszy w wir świata,
druga powrót w siebie"
Adam Mickiewicz

środa, 4 września 2019

Ból i blask ; Niknięcie

Na zakończenie lata wybrałyśmy się do kina. "Ból i blask" reż. Pedro Almodóvara, przytulił nas i zachwycił. To film podsumowujący dorobek reżysera, częściowo autobiograficzny. W alter ego reżysera wciela się rewelacyjny Antonio Banderas, grając Salvatora Mallo schorowanego reżysera cierpiącego fizycznie i duchowo, wracającego wspomnieniami do dzieciństwa, relacji z matką, miłości...Po filmach mięsistych, krwistych, pełnych gorących namiętności, seksu, reżyser proponuje nam melancholijne wyciszenie...Ten film rozumiemy fizjologicznie, dotkliwie, jak żaden inny... Na co dzień zmagamy się nieustannie z bólem, starzeniem się...Antonio Banderas zagrał to znakomicie,( zresztą wygląda lepiej niż niegdysiejszy latin lover), posiwialy, przygarbiony powolnie poruszając się, mówiąc półgłosem. To spojrzenie, spod pochylonej głowy jest wymowne : wiem, rozumiem...

                                                     
 
Sceny z matką wzruszają nas do łez. To piękny, wzruszający, liryczny film. Reżyserskie mistrzostwo świata...

Zbiegiem okoliczności, następnego dnia oglądamy nagrany wcześniej film holendersko-norweski "Niknięcie" reż. Boudewijn Koole. Film arcydzieło. Coś co kochamy najbardziej.                                                            



                                                      
Oszczędność środków wyrazu. Chłód skandynawskiej zimy jest znakomitą scenerią chłodnych  relacji matki z córką a wszystko podniesione na wyżyny muzyki klasycznej Schuberta i subtelnych dźwięków lodowca w tle, rejestrowanych przez Bengta - pasierba Roos,

                                                    

                                                    
                                                     


 fotografki, która odwiedza matkę na dalekiej północy. Odchodzenie, niknięcie , oswajanie śmierci aż do ostatniej sceny, sprawia, że ustalamy swoje znikanie. Obie chcemy maksymalnego uproszczenia, kremacja, bez uroczystości pogrzebowych co sobie wzajemnie przyrzekamy a w uszach wciąż nam pozostanie piękny kawałek Shirley Horn z dwuosobowego party na zamarzniętym jeziorze...



Oba filmy to ukochane przez nas kino nastroju, tak rzadko dziś do znalezienia... polecamy 
                                                         

wtorek, 20 sierpnia 2019

Plagi

Jeszcze nie ochłonęłyśmy po brutalnym włamaniu do naszego domku ... te przerażenie i łzy...
Na naszej bieliźnie rozrzuconej po podłodze ślady ubłoconych butów, zdemolowany dom, wyłamane drzwi tarasowe i straty...

                                                         


                                                
A tu, po powrocie z wakacji, ogród wokół domu spacyfikowany przez suszę... Bezradnie rozkładamy ręce... Rozglądamy się wokół. Spustoszenie... Uschły krzewy, drzewka zasadzone z ogromną miłością. Trawnik chrzęści pod nogami.

                                                      





                                                           
                                            było tak
                                                   
                                                     
                                       a tak jest teraz..


 Zmarnowane niebagatelne środki na nasiona traw. I ta praca ponad siły. Glebogryzarka, szpadel, grabie i dłonie w pęcherzach. Róże pnące wyrodziły się i zmieniły się w banalne róże polne...ganek usłany różowymi płatkami. Najgorzej, że mamy świadomość iż z roku na rok temperatura latem będzie rosła a tu znikąd wody i cienia. Trochę wstyd pisać o naszych stratach, gdy media donoszą o klęsce rolników i sadowników bez porównania znaczniejszych...Patrzymy z Ewą na siebie i zadajemy sobie nieme pytanie : ile jeszcze będziemy miały siły ? Fajnie byłoby mieć ogród. Zostaje śledzenie odcinków Mai w ogrodzie... mamy potrzebę nieustannej nadziei, pokrzepienia, pocieszenia. Poddajemy się codziennemu rytuałowi śniadań, kolacji na tarasie zasłuchane w ciszę przerywaną  od czasu do czasu śpiewem ptaków, krzykiem bażantów w oddali. Pole za ogrodzeniem po zmianie własności zazieleniło się kukurydzą. I podobno zwiastuje dziki jesienią. Od auta oderwała się osłona silnika. Znowu koszty. Po kolejnej naprawie pralki, Ewa stwierdza, że już nic z nią nie zrobi. Trzeba kupić nową. A tu zdrowie już nie takie, ciśnienie skacze, stawy bolą... to już nie wstawanie. To zwlekanie się z łóżka. Biologia szybko reaguje ... tyjemy. 
To NIC ... to przejściowe ...nie złamie nas taka sytuacja.. nie pozwolimy zabrać sobie nadal DOBREGO SAMOPOCZUCIA. Mając Siebie opanujemy sytuację i pokonamy czasowe "załamki"...
Wpadamy do MOCAK u - Galerii Sztuki Współczesnej w Krakowie na wernisaż wystawy " 10 żydów, którzy rozsławili Polskę". Czepiamy się wszystkiego, żeby przeciwstawić się wszechogarniającej  nienawiści. Wystawa portretów Beaty Stankiewicz trochę rozczarowuje. Tylko portrety z fotograficzną dokładnością na zaledwie naszkicowanych sylwetkach... Od Pani kustosz dowiadujemy się, że artystka nawiązuje do wystawy Andy'ego Warhola "Dziesięć portretów żydów XX wieku". Okazuje się, że oba cykle mają naczelną ideę, że tylko wybitne osiągnięcia, sława, mogą odsunąć pochodzenie...
Na wystawie Beaty Stankiewicz znalazła się Hanna Krall, Artur Rubinstein, Anda Rottenberg (kupuję na miejscu jej biografię), Roman Polański, Julian Tuwim,  Stanisław Lem, Zuzanna Ginczanka, Bruno Schulz, Jonasz Stern, Alfred Tarski ( to jedyne nazwisko, które mi nic nie mówi). Patrzymy na wystawę i uświadamiamy sobie OGROM prezentowanych postaci... Przebiegam myślami we wspomnieniach i zastanawiam się jak zaznaczyli się w nich wszyscy po kolei...począwszy od czytania Tuwima dzieciom do snu a skończywszy na przesyłaniu skompensowanych rozdziałów "Okamgnienia" Stanisława Lema, synowi, gdzieś tam w Świat...
Oglądamy pozostałe wystawy i pochylamy ze smutkiem głowy... To lustro...
                                  
                                                 



Wędrujemy do restauracji Hevre na inscenizację  poezji Ginczanki, z okazji dni kultury żydowskiej na Kazimierzu.
Jesteśmy zachwycone tym miejscem... już w pierwszej chwili patrząc na freski na ścianach, drzwi, galerię uświadamiam sobie, że jesteśmy w niegdysiejszym domu modlitwy... Po powrocie do domu sprawdzam to. Tak to Synagoga Chewra Thilim w Krakowie z 1896 roku.






                                                        

  
Jemy kolację i wracamy myślami do wystaw. Ostatni obejrzany przez nas  film "Słodki koniec dnia" Jacka Borcucha jest o tym, co czujemy... to koniec nasz, dobra, wszystkiego... Koniec naszej cywilizacji...

wtorek, 23 lipca 2019

Korfu cz.II.

W stolicy wyspy Kerkyrze odnajdujemy popiersia Geralda i Larre'go Durrella i zbieramy okruszki czerwonych dzbanów rozbitych w czasie wielkanocnych obyczajów na "weneckiej"starówce : mają przynieść powodzenie finansowe. Teraz rozgościły się w naszych portfelach obok łusek wigilijnych karpi. Jeszcze w Polsce, znajomi odradzają nam wynajęcie samochodu. Poruszanie się samochodem jest czasochłonne a do wszystkich fajnych miejsc i tak trzeba dotrzeć pieszo. I tak też robimy. Jeździmy "zieloną" linią autobusową i czasami nie możemy wyjść z osłupienia umiejętnościami kierowców, cofających kilkadziesiąt metrów autobus na wąskich, stromych drogach, żeby przepuścić jadących z przeciwka. Bilety są niedrogie, tańsze w dwie strony. Za przejazd do Sidari czy Kassiopi płacimy 1,80 euro od osoby a do Kerkyry 5 euro. Wędrujemy też pieszo, wzdłuż plaży. Słońce maluje nas z każdej strony. Najdłuższy taki spacer (mierzymy aplikacją Caynax Sports Tracer) to 14 km w obie strony, ale codziennie robimy po kilka km. Pierwszy wypad do Sidari, odległego od nas 9 km. Częściowo autobusem, później pieszo docieramy do malowniczej formacji nabrzeża Kanału D'Amour . Wspinamy się na zbocza, strome półki skalne, choć nie wiem czy to piasek, glina, czy kamień. Wyglądamy jak drobinki na zboczach kanału. Z przykrością zauważam, że zdjęcia nie oddają zapierającej dech trójwymiarowości... Z góry fotografujemy panoramę Sidari, góry Albanii, plażę i mimo piekielnego upału nie możemy ochłonąć z zachwytu...

                                                       













Jeśli chodzi o ceny owoców, piwa, czy posiłków to jest tu dosyć drogo : czereśnie, morele ok 5 euro za kg, piwo 2,50 do 5 euro za obiad 2 osób 49,90 euro lub 26,60 e. - skromniejszy ale korzystamy z tej oferty podczas wypadów całodniowych ( 5 wycieczek w przeciągu dwóch tygodni). Kolejna nasza wycieczka na plaże Kanoni i Bataria w Kassiopi odległej od Rody 24 km pokonujemy jak zwykle częściowo autobusem, dalej 30 min. pieszo i to jest zdecydowanie najpiękniejsze miejsce na ziemi !!! drobne śnieżnobiałe kamyki, krystaliczna błękitna woda, marmurowe ulice tonące w cyklamenowej bugenwilli, pyszne owoce morza kafejki z kolonialnym rattanowymi fotelikami, meblami, które pamiętają jeszcze Anglików, powodują, że wrzucamy drobne monety do zatoki, przysięgając sobie, że tu wrócimy.... 

                                                         






















                                                                                          

















Na jednym ze spacerów do odległej zaledwie  3 km Acharavi, co krok spotykamy czarujący krzew. Przystajemy. Jest obsypany dwukolorowymi kwiatkami żółto-różowymi. Jak fajnie by pasował do naszego domu. 

                                                   




Postanawiamy kupić sadzonkę i przywieźć do kraju. Ale jak przewieźć krzew samolotem ? Wpadamy na genialny pomysł umieszczenia go w plastikowej butelce i turystycznym czajniku, żeby ochronić przed zmiażdżeniem w walizce. Oczywiście umieścimy go tam w ostatniej chwili, tuż przed odlotem. W tym celu urywamy gałązkę i w pobliskim sklepie ogrodniczym pokazujemy co chcemy kupić. Piszą nam na doniczce nazwę : Lantana. W drodze powrotnej pośród wszystkich klamotów, targamy jeszcze siatkę z krzewinką bacząc by jej nigdzie nie uszkodzić. Angażujemy do tej ostrożności wszystkich kierowców + przechowalnię bagażu i jakież nasze zdziwienie, kiedy na pierwszym spotkaniu po powrocie do Polski widzimy takie same krzewinki u przyjaciółki na rabatce... kupiła je na rynku w Koziegłówkch... no po prostu ręce nam opadły...Następnego dnia kupiłyśmy pięć takich krzewów. 
Po uiszczeniu opłaty usłyszałyśmy, że ta roślina nie przetrzyma polskiej zimy i trzeba ją przechować w dodatniej temperaturze... :(  ot co.
Niedawno okazało się, że rośliny, które przywiozłam z Regensburga myśląc, że to gigantyczny czyściec wełnisty, okazały się naszą rodzimą dziewanną !!!, której mam teraz przed oknem cztery sztuki... 
                                                          


                                                  
Doszło już do tego, że sadzonkujemy chwasty polne...choć dziewanna ma niebagatelną historię. A ponieważ "tam, gdzie rośnie dziewanna, mieszka biedna panna" muszę się ich niestety pozbyć...bo ten znak przyoblekł się smutnym zdarzeniem i nie chcemy tego więcej... Popłynęłyśmy statkiem do wysp Paxos i Antipaxos. Po drodze podziwiałyśmy przecudne zatoki, do niektórych wpływałyśmy. Na zboczach wille i pałace, w tym pałac, w którym urodził się książę Filip, mąż królowej Elżbiety. Dopływamy do Paxsos i zatoki Blue Caves. Na statku Ionian Cruises mieszają się międzynarodowe języki. Opalamy się, popijamy kawkę i utrwalamy mijane plaże, zatoki. Jest fantastycznie. 

                                                       

























W końcu cumujemy w pobliżu Antipaxsos i mamy okazję popływać. Wskakuję do wody wraz z innymi pasażerami, mimo, że jest lodowata... Bosko. Na kolejnej całodniowej wycieczce, zwiedzamy wpisaną na Światową Listę Zabytków Unesco starówkę stolicy Korfu - Kerkyrę. Leje jak z cebra, a my ukryte pod kawiarnianym parasolem, sączymy "aperol spritz", pyszną kawę + brownie a zwiedzanie zostawiamy na dzień odlotu. Ponieważ ostatniego dnia, musimy opuścić pokój o godz. 12:00 a odjazd na lotnisko mamy o 22:30, wykupujemy wycieczkę na wschodnie wybrzeże do Paleokastritsy i dogadujemy się z organizatorem, że zabierze nas z bagażami i zamiast wracać do hotelu same pojedziemy do stolicy wyspy i sobie pozwiedzamy. Jeszcze wieczór w plażowym barze przy muzyce greckiej, tańcach i winie. Bawimy się z poznaną parą z Gorzowa Danką i Zbyszkiem. Gorącą nocą rozbawieni, wracamy do hotelu. Ostatniego dnia zwiedzamy tak wiele, że do samolotu wsiadamy nieźle ściorane. Najpierw był taras widokowy Bella Vista skąd roztaczał się widok na zachodnie wybrzeże, później najważniejszy na Korfu klasztor Moni Theotoku i w końcu cudne plaże Paleokastritsy, gdzie wraz z młodym małżeństwem wynajmujemy za 10 euro rower wodny i przez godzinę pływamy w oddaleniu od plaży. W końcu skaczę do wody i płynę do brzegu w wyjątkowo cieplutkiej wodzie. A plaże, tak jak ocenił je Larry Durrell - najpiękniejsze na wyspie....
Wrócimy tam...