Adam Mickiewicz

...dwie podróże czekają na Ciebie,
Jedna z duszy w wir świata,
druga powrót w siebie"
Adam Mickiewicz

niedziela, 19 sierpnia 2012

Podsumowanie

Pisząc z perspektywy domu i powrotu do codziennej krzątaniny, wyjść do pracy i powrotów, serce podskakuje jak dziewczynka w "grze w klasy" na wspomnienie dopiero co minionych wakacji. Były cudowne, w sam raz na naszą miarę...chociaż nie były tanie. Mam na myśli ilość przejechanego paliwa. Mimo różnych obaw, ostrzeżeń okazało się, że ludzie są cudowni, życzliwi i nawet nie znając języków można się dogadać. Nie zostałyśmy praktycznie (poza jednym pouczeniem) zatrzymane przez ukraińskich policjantów. Nie wymuszano na nas łapówek (poza 2 puszkami piwa na przejściu w Krościenku i 50 hrywniami w Republice Naddniestrzańskiej). Za to wspominamy (rozgrzewając łącza do czerwoności) cudne, wzruszające chwile podczas wspinaczek na skały, podczas modlitw w Cerkwiach i Monastyrach,ciepłe wody Morza Czarnego, zasypianie pod rozgwieżdżonym niebem....
        (...)
              Nie zapomnij o nas
              Lesie łąko skało
              Nie zapomnij o nas 
              Ptaku drogo trawo
              Nie zapomnij o nas 
              Wodo biała wodo
              Nie zapomnij o nas
              O nie zapomnij nas (...)

Już zapowiada się jakiś dalszy ciąg naszych wakacji...

DZIĘKUJĘ CI EWO...
                                    przyjmij tą dedykację :

Artur Międzyrzecki
         LATEM

Koń gniady nad strugą, na łące,
Rybitwa zrywa się w wiklinie,
Zieleń pachnie wodą i słońcem,
Gałąź sucha po wodzie płynie.

Skwar sierpniowy nad polem dymi,
Jaskółki śmigają w obłokach.
Szumią cicho nad leżącymi
Olszyny i trawa wysoka.

Przejazdem tam byłam, niedługo,
Nie zdumiała mnie okolica,
A pamiętam tę łąkę nad strugą,
Jakbym wczoraj tam była czy dzisiaj.

Bo zostają w oczach i myślach
Sprawy wszystkie, z którymi zasnę;
Drzewa, ptaki, dym na ścierniskach,
Piach ojczysty i życie nasze.

                                                     boga
 
 

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

MISZKOLC.... i SŁOWACJA

29,30 lipca Miszkolc

Wstajemy wcześnie rano, wystraszone kłębiącymi się chmurami : to znak, że za chwilę może lunąć deszcz i nie koniecznie chciałybyśmy pakować do samochodu mokre śpiwory i namiot. Jest dość chłodno. Wyciągamy walizki i ubieramy się cieplej. Poranna krzątanina odpędza myśli i smutek, że być może to już przedostatni dzień naszych wakacji...
Tym razem nasz kierunek to Miszkolc, trzecie co do wielkości miasto Węgier, w przeszłości ważny ośrodek handlowy. Nasz wybór nie do końca został podyktowany względami turystycznymi. To tu, przed trzydziestu laty Ewunia zdobywała szlify późniejszej bizneswoman, poznając tajniki handlu, logistyki i zarządzania finansami. W pamięci zatarł jej się wygląd miasta a utrwaliły chwile smutne i radosne, kiedy znosząc dotkliwy chłód spała w mroźne dni w samochodzie lub została okradziona przez miejscową Cygankę i rozpierającą dumę z uzyskanych profitów nagradzających te niewygody. Zajeżdżamy do pięknego, dużego miasta.







            




 

      

Na dzień dobry znajdujemy neoromańską synagogę z 1856 r. Wchodzimy na dziedziniec i słyszymy modlących się Żydów. Wśród samochodów, jeden z rejestracją z Polski. Dla mnie jest to niezmiernie interesujące, ponieważ tam gdzie mieszkam w większości synagogi zostały wyburzone, a cmentarze żydowskie zniszczone. Macewy z cmentarza w moim mieście trafiły na chodniki do prywatnych posesji okolicznych domów.




Fundujemy sobie przejażdżkę tramwajem po mieście i robimy fotki przy pomnikach i kłódek na "moście miłości".



 
Jedną z bardziej znanych dzielnic, jest Miszkolc - Tapolca z basenami termalnymi o właściwościach lekko radioaktywnych, położonymi w grotach w północnej części miasta ale nasycone kąpielami w dniach poprzednich, odpuszczamy tę atrakcję udając się do usytuowanego na Wzgórzu Avas (234 m. wysokości) średniowiecznego Kościoła reformackiego - najstarszego zabytku sakralnego Miszkolca z jeszcze starszą drewnianą dzwonnica z 1557 r.






                                    

                 




          

W końcu lądujemy we włoskiej restauracji z Wi-Fi, zajadamy pyszne spagetti bolonese & a la carbonara i gawędzimy przez Skypa, ładując przy okazji aparat foto + komp. + telefony. Późnym popołudniem zatrzymujemy się na peryferiach miasta, na łące nad rzeczką na której dostrzegamy wypoczywających ludzi. Widzimy ślady po ogniskach. Ewunia wjeżdża na łąkę i oddajemy się beztroskiemu relaksowi mocząc nogi w nadmuchiwanym dziecięcym baseniku (zastępuje nam miskę) i grając w "remika". Otwieramy też butelkę białego półsłodkiego wina. Wieczorem nadciągają ogromne burzowe chmury. Niewiele myśląc zwijamy nasze obozowisko i zamykamy się w aucie, żeby to jakoś przeczekać i później rozbić namiot. Tymczasem rozpętała się taka burza, że Ewunia wjeżdża pod drzewa aby ocalić samochód przed siekącym gradem...zrywa się straszliwy wiatr, pioruny biją jeden po drugim...uciekamy autem spod drzew na skraj łąki. Leje niesamowicie, zapadły też "egipskie" ciemności rozświetlane co chwilę błyskawicami...(już wiemy, że nici z rozbicia namiotu). W pewnym momencie na samochód spadają gałęzie obejmując go z każdej strony...jesteśmy przerażone, domyślamy się, że przewróciło się na nas drzewo...Ewa znowu rusza, żeby spod niego odjechać...wokół fruwają gałęzie niesione wiatrem...Trwa to ponad godzinę. Deszcz słabnie, chce mi się siku. Musimy też sprawdzić zniszczenia samochodu. Ostrożnie otwieram drzwi.. stoimy w wodzie. Ewa latarką oświetla rzeczkę po sąsiedzku (podniósł się w niej poziom wody), i też wychodzi, mimo ulewy. Po pobieżnych oględzinach stwierdza, że samochód nie ma poważniejszych uszkodzeń. A drzewo, które na nas spadło to wyrwana z korzeniami niewielka śliwa - mirabelka. I tak skulone na siedzeniach, przysypiamy do rana. Jeszcze tylko kilka fotek " pobojowiska" naszej łąki i ruszamy przez miasto, które sporo ucierpiało podczas minionej nocy. Wszędzie krzątają się służby porządkowe ściągając z jezdni połamane drzewa i gałęzie oraz fragmenty tablic reklamowych.








W ciągu najbliższej godziny jesteśmy na Słowacji. Zatrzymujemy się na poboczu drogi i robimy piknik.
                   

   
Jedziemy dalej. Nagle zauważamy drogowskaz zapraszający do Pałacu "Castel Betliar" i rozłożonego na 57 ha. parku pałacowego. Zatrzymujemy się, spacerujemy przedłużając wspólne godzinyw nieskończoność....




                                                                              










 




Zajeżdżamy do przydrożnej knajpki, kupujemy kawę i piwo i pałaszujemy wcześniej nabyte pyszne ciacha czekoladowe.
               

Później nieśpiesznie  ruszamy w dalszą drogę podziwiając przecudne krajobrazy w popołudniowych promieniach słońca....Zmieniam muzykę w odtwarzaczu, idealnie pasuje do nieziemskich obrazów, jakie przewijają się nam przed oczyma... 



Szukamy noclegu. Stajemy przy tarasie widokowym (825 m.n.p.m.) - to Dobsinsky Kopec na Slovenskey rudohorii 

i postanawiamy zostać na nocleg poniżej, na łące w zakolu górskiej serpentyny. Na nasz wybór wpływa bliskie sąsiedztwo ujścia źródełka - wody nam nie zabraknie. Zbieramy chrust na ognisko ( nasze ostatnie), parzymy wieczorną herbatę i wypijamy ostatnie łyki śliwowicy. Gramy w karty. W nocy podchodzą do nas panowie leśnicy, zapytując czy kontrolujemy dogasające ognisko i czy nie boimy się niedźwiedzi. Wspólnie się śmiejemy. Ewa wykluwa się z namiotu i rozgrzebuje żar. Rano podczas śniadania, pozdrawiają nas klaksonem przejeżdżając obok, zresztą nie tylko oni....



 





Zjeżdżamy do pobliskiego "Słowackiego Raju". Piękna okolica, zalew, góry, ale ceny na kempingu od 10 euro wzwyż... znowu nam się poszczęściło :) nasz "hotel" był całkowicie za free.






Łazimy po górach, zbieramy maślaki. Ewa znajduje jednego rydza. Gubimy nasz samochodzik.Kupujemy po drodze kosz prawdziwków. Jeszcze tylko zajeżdżamy na tradycyjny słowacki obiad : knedliki z madziarskim sosem. Tuż przed granicą z Polską stajemy na parkingu, czyścimy grzyby i rozkładamy je do suszenia.




          



Przed nami ostatnia noc : jest zimno ( w końcu to góry, jesteśmy dosyć wysoko). Decydujemy się na nocleg w samochodzie (będzie cieplej) a wcześniej robimy na kolację jajecznicę wykorzystując nazbierane grzyby.
 Rano maszerujemy 10 km z kijami po okolicznych szlakach i wracamy do domu...








                 








NASZE WAKACJE DOBIEGŁY KOŃCA....przejechałyśmy 5930 km...
DO SPOTKANIA PODCZAS NASTĘPNYCH PRZYGÓD, wierzymy, że takie będą ..........