Adam Mickiewicz

...dwie podróże czekają na Ciebie,
Jedna z duszy w wir świata,
druga powrót w siebie"
Adam Mickiewicz

niedziela, 5 sierpnia 2012

Bye, bye BUKOWINO...

25 lipca - Solonec Nowy
Rano spotykamy trójkę Polaków, z którymi gawędzimy wymieniając się praktycznymi uwagami na temat zwiedzania monastyrów.

 Kopiują naszą mapkę i słysząc, że kierujemy się w stronę Węgier polecają Hajduszoboszlo.Chętnie przystajemy na tą propozycję, zwłaszcza, że Ewunia zna to miejsce i jest okazja popływać i poopalać się. Przed nami ostatni z monastyrów : Voronec. Ruszamy w drogę, mijając kolejną polską miejscowość na Bukowinie rumuńskiej - Kaczyce. Tu już się nie zatrzymujemy. Miny mamy nietęgie, bo niechybnie zbliża się koniec naszych wakacji, robi się też troszkę chłodniej. Voronec też piękny, lecz zdecydowanie skromniejszy od poprzednich.








Zauważamy pracujące dziewczęta przy rekonstrukcji fresków. Zresztą prawie w każdym z wcześniej oglądanych klasztorów prowadzone są prace konserwatorskie (zastrzyki unijnej kasy są dostrzegalne i to należy chwalić). Wokół murów klasztornych, stragany sakrobiznesu gdzie nabywamy drobne pamiątki. Mijamy górski krajobraz ze smutkiem pasąc oczy i zatrzymując się na ostatni poranny posiłek przed tablicą graniczną Bukowiny.











 Pogoda się psuje a z nią nasze nastroje, w końcu dogania nas deszcz... czarno widzimy miejsce na nocleg. Przed nami perspektywa spania w samochodzie. Mijamy wsie. W pewnym momencie zauważam przy jednym z domostw wiatę pod którą zmieściłby się nasz namiot. Ewunia się zatrzymuje : chwytam podarowaną przez Ewę gladiolę i biegnę w deszczu do właścicielki prosząc o pozwolenie rozbicia się na jedną noc pod wiatą. Coś mówi (kompletnie nie rozumiem) ale kiwa głową, więc wołam do Ewy, żeby zjeżdżała z drogi. Tymczasem gospodyni znika i po chwili wychodzi z mężem, coś do mnie mówi - oczywiście nie rozumiem, ale zauważam , że to nie rumuński tylko węgierski !!!!! to jest normalne na terenach przygranicznych. W końcu chwyta mnie za łokieć i prowadzi do salonu - domyślam się, że oferuje go nam na dzisiejszą noc. To więcej niż oczekiwałyśmy .Jesteśmy wzruszone szczerością, gościnnością i otwartością obcych ludzi, których ani w ząb nie rozumiemy. Mimo to pijemy miętową herbatkę, oglądamy zdjęcia rodzinne domowników i w końcu kładziemy się spać w czyściutkiej pościeli w luksusowym salonie. 


Jesteśmy skrępowane i znikamy skoro świt, cmokając Kati i jej męża Ferenca, pozostawiając śpiącego 11 letniego Giorgi'ego na górze.Zostawiamy im dużą butelkę Finlandii, kawę i oczywiście perfumy "Być może" + po znaczku z polskiego EMPiK-u "Czytelnick". Węgry witają nas mandatem 5480 f. Nie pomogło tłumaczenie, że weszłyśmy do banku wymienić pieniądze i tenże bank nas opieszale obsługiwał. Nawet telefon do Ambasady Polskiej nie pomógł. W końcu Ewa przelicza te straszne tysiące i wychodzi, że musimy zapłacić 50 zł mandatu, co nieśpiesznie czynimy. Tak nas to zniechęca do tego kraju, że rezygnujemy ze zwiedzenia Debrecyna i opuszczamy miasto w stronę Hajduszoboszlo. Tam poprawia się nam nieziemsko nastrój, pluskamy się w wodzie i opalamy do późnego wieczora.










Faktycznie, jest tak jak mówiła Ewa - są tu niezliczone rzesze Polaków. Kąpiemy się do bólu. Wieczorem lądujemy w sympatycznej klimatycznej knajpce, gdzie młodzi ludzie podpowiadają nam miejsce na nocleg "na dziko" - to lokalne lotnisko. Znajdujemy je bez trudu, a rano podczas śniadanka wciąż pozdrawiają nas mijający Węgrzy. To całkiem mili ludzie...          

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz