Adam Mickiewicz

...dwie podróże czekają na Ciebie,
Jedna z duszy w wir świata,
druga powrót w siebie"
Adam Mickiewicz

niedziela, 10 kwietnia 2022

Wielkie piękno

Pogrążone w głębokim smutku, bezsilności, oglądamy kolejne zdjęcia z Buczy, Irpienia i innych miast Ukrainy, czytamy relacje i komentarze. Wiele z nich publikujemy, żeby jak najszersze grono naszych znajomych miało pełnię potworności, bestialstwa jakiego dopuszczają się rosjanie w Ukrainie. Dlaczego te ludzkie potwory, robią takie straszne rzeczy ? 

Nieśmiało zaczynamy prace w ogrodzie. Śnieg i mróz odpuścił. Próbujemy zaaplikować sobie ogrodoterapię. Czasami to trwa kilka godzin, aż do bólu pleców i rąk. Pozwala oderwać myśli od wiadomości, ale nie ma dnia bez szlochu. Ten nastrój na krótko, bywa uśpiony... Ulewny deszcz sprawia, że robimy mały wypad do kina studyjnego na dokumentalny film "Duch śniegów".

                                    


 To było przeżycie, jak wizyta w najpiękniejszej Galerii Świata !!!. Film Marie Amiguet ze wspaniałą muzyką Nicka Cave'a i Warrena Ellis'a, wzruszył nas do granic łez. To było, jak zaproszenie do Nieba. Wraz z Vincentem Munierem, jednym z najwybitniejszych fotografów przyrody i Sulvaine Tessonem, francuskim pisarzem zostałyśmy zaproszone do miejsc, których nigdy byśmy nie ujrzały... to Tybet. Oszałamiające zdjęcia, skromny komentarz, by nie zakłócić ciszy niezbędnej do przyglądania się światu zwierząt i ta muzyka... Patrzyłam na te wszystkie krajobrazy gór, na przepiękne zdjęcia zwierząt i ptaków, na dwóch mężczyzn zmagających się z mrozem, znojem dźwigania sprzętu fotograficznego i niezbędnego minimum do przeżycia w górach, wspinaczką, biwakowaniem w jaskiniach tylko na chwilę opuszczonych przez dzikie zwierzęta  i nie mogłam powstrzymać łez wzruszenia... zresztą płakałyśmy wszystkie. Ta pokora, cisza, delikatność by nie zakłócać dzikiej przyrody zawstydzała nas...W pewnym momencie, pojawiła się piosenka mojej ukochanej Agnes Obel. Już nie pamiętam od kiedy z fascynacją i wdzięcznością, zauważamy zwierzęta i ptaki pojawiające się na naszej drodze. To chyba przychodzi ze świadomością utraty, pożegnaniem Świata, w którym jeszcze egzystujemy...Sarny, bażanty, czasami jakiś lisek lub zając biegnący na przełaj... Trzy dni temu, przesadzając truskawki na nowe miejsce, ujrzałyśmy pierwsze dwa bociany krążące nad nami, tej wiosny. To znak, że w tym roku też "polecimy". Mamy taką nadzieję i zaproszenie do Chile, od mojego syna. Może uda mi się przytulić mojego wnuka...  Wracając do filmu. Taką ilość zwierząt, majestatu gór i skał nigdy byśmy nie ujrzały...Obaj bohaterowie mają cel : ujrzeć i sfotografować panterę śnieżną - Ducha Śniegu,  i to im się udaje. Zanim do tego dojdzie, spotykają niedźwiedzie podchodzące do nich bardzo blisko, tak, że zamieramy z przerażenia a później beztroska zabawa z tybetańskimi dziećmi i taka szczerość przytuleń. To najcudowniejszy film, jaki widziałyśmy. Polecamy go całym sercem. Jego idea i przesłanie, pokazać z pokorą świat nie dotknięty ludzką ręką...jeszcze.

                              


 Vincent tłumaczy dlaczego uległ pasji fotografowania : przez dwadzieścia lat żył w świecie, gdzie człowiek zniszczył wszystko dookoła, każde drzewo i krzew... znamy to uczucie. Tu, gdzie mieszkamy z jakimś niebywałym okrucieństwem są wypalane ogromne areały łąk a lasy toną w śmieciach.  Pośpiesznie notuję cytat poniekąd usprawiedliwiający nasze spotkania z literaturą i sztuką w czasie okrutnych zbrodni w sąsiednim kraju : " to ważne - pogrążyć się w beznadziei, czy oddawać hołd pięknu...".

                                


 Oddajemy, jak bohaterowie tego filmu... Codziennie o poranku, z zachwytem obserwujemy rozmaite gatunki ptaków, odwiedzające naszą "jadłodajnię". Nawet dzięcioł zawitał, nie mówiąc o sójkach, rudzikach, trznadlach, wróblach.

Miesiąc wcześniej skoro świt wyruszyłyśmy do Lublina, gdzie po dwóch latach starań, wreszcie nastąpiło otwarcie pierwszy raz w Polsce wystawy Tamary Łempickiej, zatytułowanej "W drodze". Ewa jest mocno zaniepokojona : wiemy, że w Lublinie jest mnóstwo emigrantów z Ukrainy...czy będziemy bezpieczne ? Po drodze mijają nas samochody z pomocą humanitarną. Jest piękny, słoneczny poranek. A w korytarzu Muzeum spotykamy wnuczkę Tamary Łempickiej. Okazuje się, że nie doszło do spotkania z nią w przededniu, stąd z zainteresowaniem przyglądamy się tej kobiecie. Na spotkanie bilety, już dawno wyprzedane przez internet. Nic nie szkodzi. Mamy przyjemność podziwiać wystawę w niewielkim towarzystwie. Pyszności... te wijące się linie jej stylu, jej nakrycia głowy, drobiazgi, naczynia z epoki plus meble secesyjne obramowujące ekspozycję sprawiają nam niebywałą przyjemność. Na koniec nabywamy t-shirty z obrazem Tamary. Będziemy żywą reklamą jej twórczości na naszej wsi. :)

                                        



















Krótki spacer po Starówce, robię zdjęcia zachowanym pożydowskim kamienicom odganiając natarczywe myśli o holocauście i kaźni na Zamku Lubelskim...

                                    







 














Wychodząc z wystawy zauważyłyśmy znaczne grupy ukraińskich uchodźców, mają bezpłatne wejściówki do muzeów i innych instytucji kultury. To dobrze. Zresztą wielu z nich nie wygląda, na sponiewieranych emigracją...prawdopodobnie nie wszystkich było stać na ucieczkę przed wojną, jak w życiu... To tych co pozostali, spotyka śmierć, tortury, gwałty i głód...

Gwałtowny powrót do domu, kolejne wypalanie łąk dotarło do niektórych obejść w "zagłębiu sztucznej choinki" .Jesteśmy zaalarmowane ogromem toksycznego dymu i koniecznością ewakuacji 98 letniej mamy Ewy... Telefonicznie organizujemy pomoc, mamy przed sobą 300 km. O zmierzchu wracamy do domu... Kupuję książkę " Duch śniegów".         

wtorek, 15 marca 2022

"Światło i cisza" Wilhelm Hammershøi i "Jacek Malczewski romantyczny"

 W niemożliwym do zniesienia czasie, spowodowanym codziennym śledzeniem rozpaczy uchodźców przybywających z Ukrainy, zrujnowanych oblężonych miast i wsi, poszukujemy sposobów na odreagowanie, na reset. Tak się składa, że jak przekroczy się granicę dojrzałego wieku, to każdy stres rujnuje nam doszczętnie siły witalne. Ledwo podnosimy się z łóżka, bóle stawów, głowy, wzrost ciśnienia próbujemy uśmierzyć tabletkami itp. 

Wybrałyśmy się do Krakowa na wystawy malarstwa. Na jedną czekałyśmy, aż dotrze z Poznania do Krakowa - to malarstwo Duńczyka Wilhelma Hammershoia, Wystawę polecała na swoim blogu Minerva (Justyna Stasiek-Harabin). Zatytułowana "Światło i cisza", przypomina mi malarstwo holenderskie z Rijksmuseum w Amsterdamie i Boijmans  Van Beuningen w Rotterdamie. Jest coś dyskretnego w tym malarstwie, coś co kocham - minimalizm i oszczędność w wyrażaniu emocji. To jest dla mnie ideał, do którego aspiruję we wszystkich aspektach życia. Szarości, światło, niewiele przedmiotów na obrazie, płaskie, puste krajobrazy z plamami kilku drzew, domy zredukowane do geometrycznych brył. Zresztą prostokąty i bryły są samotnymi elementami przestrzeni i światła. Taki sposób malowania zostawia pole do interpretacji dla widza.

                                                 






































 















Korzystam z tego. Zapewne pod wpływem lektury "Samotny, jak Szwed" Katarzyny Tubylewicz, którą gorąco polecam.

                                                 


 Mój egzemplarz pełen jest podkreśleń z którymi się identyfikuję, zacytuję : [...] "potrzebuję samotności jak tlenu [...]; Instynktownie szukam pustych szczelin czasu, kiedy mogę się skupić i nie doświadczam nadmiaru bodźców, jakie niesie ze sobą obcowanie z innymi." [...] "samotność w drodze, podróżowanie jako medytacja" To dzięki tej książce uświadomiłam sobie, że jestem introwertyczką.   

W Muzeum Narodowym w Krakowie, jest też wystawa "Jacek Malczewski romantyczny" To też jest, niewyobrażalna przyjemność. Te monumentalne obrazy kojarzą mi się z grafikami Starowieyskiego. Ogromne ramiona, umięśnione nogi chłopek, faunów, aniołów i Chimer... Znakomicie oddane cierpienie zesłańców, melancholia, smutek, rozterki egzystencjalne twórcy. Tak, to był fajny spacer mimo tłumów zwiedzających. Jacek Malczewski nawet pisał wiersze, o czym nie wiedziałam...

                                             









  

piątek, 4 marca 2022

Zimowe wieczory

Udaje nam się zapełnić czas tej dobrowolnej izolacji spowodowanej pandemią. Ewa ogląda sportowe zmagania, skoki narciarskie i siatkówkę (towarzyszę jej w siatkówce, piękny sport i emocji co niemiara), ja wynajduję filmy, do których odrywam się od książek. Te ostatnie przekroczyły limit miejsca na półkach i postanowiłam części się pozbyć. Okazało się to problematyczne. Sprzedaż odpadła (na allegro można kupić stosy za bezcen), próba podarowania ich Bibliotece głównej w Częstochowie odpadła (nie przyjmują) i nagle trafiam na post Marcina Zegadło (rewelacyjny krytyk rzeczywistości) o otwarciu nowej restauracji wegańskiej "Szypułka" i proszą o dary książkowe. Pakuję swoje najlepsze, przeczytane książki i jedziemy. W pamięci odnajduję koncert jazzowy z Jarkiem Śmietaną w Restauracji "Antykwariat" w Chojnicach, gdzie fantastycznie bawiliśmy się pośród książek. To dobrze, że tworzy się takie miejsca z formułą czytania, oraz  z możliwością przekąski i kawy. W zadymce śnieżnej targamy torbę pełną Nosowskiej, Świrszczyńskiej, Morza wewnętrznego Donalda Richi'ego, oscarowego Nomadlandu, "Wierzyliśmy jak nikt" Rebecci Makkai  i kilku innych świetnych książek. Niestety, nie zastajemy sprawcy zmieszania (wcześniej poszukiwałyśmy go w "Pestce", gdzie lubił przesiadywać i pisać). Zamawiamy pyszności i spoglądamy za okno, gdzie przechodnie zmagają się z zawieją. To nie jest nieudana akcja. Wracamy z obietnicą podarunku, książek poetyckich Marcina Zegadło !!! hurrra.

                       

                              autor tyłem

 Dwie książki poetyckie autora, dostaję wraz z dedykacjami tydzień później, w "Szypułce", gdzie odpoczywam po godzinie na pływalni. 

                     




Oglądamy seriale: The Fall , kontynuację OZARK, trzeci sezon Genialnej przyjaciółki (na podstawie książek Eleny Ferrante) i rewelacyjny serial o Nowym Orleanie "TREME". Pyszności po prostu... choć po "Upadku" długo nie możemy zasnąć i wtedy gramy w remika. Przypadkiem trafiamy na film z Karoliną Gruszką " Ivan, syn Amira". 

                                              


Uwielbiam tą aktorkę, jest absolutnym zjawiskiem urody. Widziałyśmy ją w "Pani z przedszkola" (rewelacja) w  Skłodowskiej (nareszcie Noblistka zyskała ciało i krew) i paru innych mniej dobrych.

                                                 


 

"Ivan, syn Amia" to film o Rosjance, która ucieka z dziećmi przed zbliżającą wojną do Uzbekistanu, gdzie po pewnym czasie, zostaje trzecią żoną  Amira. Ten film, poruszył nas niesamowicie. Niby taki banalny melodramat, ale sprawia, że wracają wspomnienia naszej pierwszej wspólnej wyprawy na Krym, i mojej do Gruzji. Byłyśmy w Sewastopolu, z którego ucieka bohaterka filmu... pamiętamy betonowe falochrony i stacjonującą marynarkę wojenną ( mąż Maszy jest kapitanem marynarki wojennej). Zdjęcia do filmu, Olega Łukiczjowa rewelacyjnie oddają klimat gorącego i namiętnego Uzbekistanu oraz lodowatego klimatu Sewastopola. Dwa narody, dwie kultury i pełna emocji relacja między mężczyznami i kobietami z piękną muzyką w tle, przerywaną leitmotivem gry na drumli (egzotyczny instrument ludowy). Słyszałyśmy go na "Aidzie", jako otwarcie do historii o losach Ajnów. Jest taka scena w filmie "Iwan, syn Amira", kiedy mąż Maszy wiezie "nową" powiększoną rodzinę do Jałty, do pałacu w którym  podpisano Traktat Jałtański... pamiętamy to miejsce i pałac Woroncowa obok w Ałupce, gdzie zrywałam liście laurowe z krzewów okalających pałac. Wracają wspomnienia błogiego relaksu w zalanym słońcem ogrodzie pałacowym... Wracając do filmu, do dramatu pojawienia się "zmarłego" męża i jego zmierzenia się z powiększoną rodziną : chciałoby się, żeby takie idealne przebaczenie, akceptacja zdarzały się w realnym życiu...może gdzieś w Uzbekistanie, w filmowej fikcji jest to możliwe, ale w Polsce chyba nie... 

                                                 


 

poniedziałek, 10 stycznia 2022

Smuta

Koniec roku i początek nowego pogłębia w nas wszechogarniający smutek. To pandemia, która ścina coraz bliżej, dotyka bliskich, niestety również niezaszczepionych. Teraz mamy możliwość osobiście przekonać się o możliwościach naszych argumentów. Wywołują furię i nieprzejednany opór (np. sąsiadów). Cóż, same zaszczepione już trzykrotnie, unikamy skupisk ludzkich tylko niekiedy ulegając słabości zagoszczenia np. w "Czekoladowej Nucie" (Częstochowa)lub zjedzenia obiadu w "Dawnej Łaźni" (Żarki) oraz konieczności zakupów. Do tych codziennych rozterek egzystencjalnych, dokładamy świadomość pogrążania się w społecznej rozpaczy, spowodowanej parszywymi rządami, korupcją, niesprawiedliwością, przerażającą inflacją i złem rozlewającym się po kraju bardziej niż covidova zaraza. Od dwóch lat nie chodzimy do Kościoła, nie mogąc pogodzić naszego pragnienia dobra z zakłamaniem, chciwością, bezkarnością tych wszystkich hierarchów unurzanych w pedofilii i wszystkich możliwych grzechach głównych. To koniec. Zostaje muzyka, książki, filmy jako terapia na przetrzymanie zimowego czasu... W słuchawkach snuje mi się "The Thrill is Gone" Camelii Jordana i Erika Truffaza. Czytam "Samotny jak Szwed". Wczoraj odkurzyłyśmy cudny film C.R.A.Z.Y. , poruszone do łez relacjami rodzinnymi. I na koniec kolejny wstrząsający dokument dotyczący kościoła katolickiego " Kanada pachnąca cierpieniem"  - reportaż o ludobójstwie kulturowym na rdzennych mieszkańcach, a właściwie dzieciach, jakiego dokonano w szkołach rezydencjalnych...Już nigdy nie będę mogła patrzeć na zakonnice i księży bez obrzydzenia i odruchu wymiotnego... co za potworni ludzie !!! Miłosierdzie zamienili w najokrutniejsze zło z gwałceniem i zabijaniem malutkich dzieci.